Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Nie przerywaj mi, waćpan! Dziś dopiero zdolną jestem pojąć, jak bardzo, jak głęboko cierpisz! I to przezemnie wszystko, przezemnie!
Kapitan szarpnął się z rozpaczliwym wysiłkiem.
— Nieprawda! Fałsz! — zaprotestował chropowatym głosem.
— Tak, tak! — powtarzała z bolesnem wzruszeniem pani Walewska. — Przekleństwo dosięgnęło nawet tych, których za najbliższych sobie mieć chciałam, których umiłowałam, którym pragnęłam samego dobra! To straszne!
— Powiadam ci, że to fałsz! Omamienie! Ja... waszmość pani nigdy nie kochałem! Słyszysz?
Pani Walewska podniosła głowę i z osłupieniem spoglądała na twarz Gorajskiego, drgającą jakimś śmiertelnym wysiłkiem życia, rozognioną, skurczami przejętą.
— Nie kochałeś mnie waćpan? — powtórzyła ze zdumieniem szambelanowa.
— Nigdy! — zawołał z zajadłym wybuchem kapitan.
Głos Gorajskiego taką zabrzmiał stanowczością, taką mocą, takiem nieubłaganiem, że dreszcz zimny przejął panią Walewskę, cały gmach jej wyobrażeń o kapitanie runął w gruzy i w smutnym uśmiechu zawisł na jej ustach. Pani Walewska spuściła oczy i w głębi duszy jęła szukać drogi, któraby jej wytłumaczyła, wyjaśniła, czemże więc był dla niej kapitan, czyżby mogła tak dalece się pomylić, tak dalece źle go dotąd zrozumieć.
Szambelanowa, nie znalazłszy odpowiedzi, w swem zastanowieniu, nie mogąc ogarnąć tej niezrozumiałej dla niej przemiany, podniosła znów oczy, jakby w twarzy Gorajskiego chcąc poszukać rozwiązania zagadki. Lecz zaledwie uchyliła jedwabistych swych rzęsów i niepewne spojrzenie rzuciła ku kapitanowi, z piersi jej dobył się okrzyk zgrozy.
Gorajski leżał z głową zwisłą, z oczyma na poły przy-