Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/259

Ta strona została przepisana.

czem palce otrzepał, bęcnął chustką po nosie i zakonkludował z ukontentowaniem.
— Okrutnie się zestarzałeś!
— Mam zawołać na pokojowców?!
— Na co? Poco?!
— Myślałem, że pan do ogrodu!
— Właśnie, i asysta mi niepotrzebna! Daj mi kapelusz i aby ze schodów mnie sprowadź!
Kamerdyner podsunął się, aby ująć szambelana pod ramię.
Pan Anastazy po raz ostatni zerknął w zwierciadło i machnął niecierpliwie ręką.
— Czekaj! Legji nie mam? Gdzie legja?!
— Legja honorowa?!
— I cóż tak oczy wytrzeszczasz! Pytam o mój krzyż legji! Gdzie jest!?
— W sepeciku, ale pan szambelan...
— Sięgnij żywo, niema czasu!
Baptysta spełnił rozkaz.
— Wstęga zmięta, potargana, tu nawet naddarta!
— Twoja wina! Nie pilnujesz, nie dbasz, nie pamiętasz!...
— Bo pan szambelan sam...
— Nie tłumacz się! Załóż ją pod frak! Byle znać nie było! Na białym orle! Preferencja legji się należy! Idzie!?
— Nawet nie widać załamań!
— Hm — to dobrze, dobrze! Ale możeby właściwiej było dworski mundur wdziać!
Kamerdyner struchlał na samą myśl, że pan Anastazy gotów się kazać znów od stóp do głów przebierać.
— Dworski mundur! Dzisiaj! Tu, w Walewicach, na tem Pustkowiu?!
Szambelan pokiwał głową z politowaniem.