Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/280

Ta strona została przepisana.

— W imię Ojca i Syna! — bąknął głośniej pan Anastazy i urwał.
Szambelanowej dech zamarł, oczy ku mężowi zwróciła, rękę wyciągnęła.
Pan Anastazy trząsł się, kłapał szczęką i stał skulony, zgięty, zaparty oburącz na lasce.
— Panie... panie! — wyjąkała z wysiłkiem pani Walewska.
Pan Anastazy odwrócił się ku żonie, spojrzał na nią wyblakłym, smutnym wzrokiem, ujął jej rękę i do ust przycisnął.
— Nie — jam nie warta!
— To ten! — bełkotał szambelan. — Już tak... a gdyby... to mi tego... cesarzowiczowską mość przywieź! Już mi przywieź!... W imię Ojca i Syna!...
Pani Walewska chciała odpowiedzieć, lecz zabrakło jej słów, zabrakło sił, zabrakło myśli, zabrakło krwi w mózgu. Widziała białą perukę męża, chylącą się przed nią, rozumiała co do niej mówił, słyszała chrobot, dobywający mu się z gardła, i patrzyła, jak wielka łza zerwała mu się z obrzękłej powieki i na jej rękę padała, a ledwie spazmatycznym uściskiem dłoni zdołała stwierdzić, że czuje, że w każdej sekundzie dwakroć własne życie przeżywa, że całą duszą się korzy, że w tej chwili klęczy.


VIII.

Gdy w dniu dwudziestym marca 1811-go roku rozległ się pierwszy strzał armatni pod Domem Inwalidów w Paryżu, stolica Francji zatrzęsła się w posadach, stłumiła rozgwar, zaparła oddech i jęła dalsze salwy liczyć...
Ustał ruch uliczny, pomruk wielkomiejski zcichł raptownie, zamarły na ustach ludu paryskiego i piosenki i żarty i skargi