Naraz armata ryknęła dłużej, zajadlej...
— Dwadzieścia dwa! — huknęły tysiące i Paryż zadrżał, zakołysał się i uderzył pełną siłą swych rozszalałych pulsów.
Tłumy ludu wyległy na place i ulice, tłumy rosnące chęcią nasycenia się nowiną, rozpalone na lawę, szukające zlania się w jednym okrzyku, w jednym tętnie, w jednej pieśni.
Armaty ponad Sekwaną wybijały dalej wiwaty, lecz Paryż już ich dalej nie potrzebował ani liczyć, ani słuchać, dwudziesty drugi powiedział mu wszystko.
Tłumy rosły na placach i ulicach, zbijały się w ciemne, nieprzejrzane zwały, aż wreszcie falami swojemi bić zaczęły zewsząd do Tuileries, a zawołaniami gorącemi witać przyszłego pana, władcę, króla królów, cesarza.
Z najodleglejszych krańców Paryża, kto mógł tylko ten dążył do Tuileries’ów. A dążył nie dla tego, żeby marzył o otarciu się bodaj o mury przyległego Louvru, lub dostanie się na plac Karuzelu, a choćby przeciągnięciu przez ulicę Rivoli lub plac Zgody, lecz wprost dla tego bezwiednego ciążenia, bezwiednego ruchu, który każdą kroplę krwi wlecze do serca...
W dniu takim jakże było bodaj okiem nie rzucić na gromadę pałacowych murów, jakże było oprzeć się chęci obaczenia bodaj grenadjera gwardji, walczącego zajadle z naporem fali ludzkiej, jakże nie usłyszeć własnego głosu!?
Gdy ulice, przylegające do pałacu Tuileries, wypełniały się mrowiem głów, a huczały rozradowanymi okrzykami, inne arterje stolicy milkły potulnie, pustoszały. Do takich, może w tej chwili najbardziej wyludnionych, a cichych, należała ulica de la Victoire, z natury swego oddalenia od środka stolicy milcząca. Atoli i tu pierwsze strzały wiwatowe wszczęły niejakie ożywienie, a zwłaszcza w małym ale wykwintym pałacyku, oznaczonym numerem czterdziestym ósmym.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/283
Ta strona została przepisana.