był dla jej myśli, któryby je wypowiedział, któryby je wziął z niej.
Do buduaru panna służąca wniosła zapalony świecznik.
Pani Walewska odwróciła głowę, jakby obawiając się, aby twarz jej nie zdradziła uczuć, którym dała wodze w mrokach odchodzącego dnia.
— Już zapaliłaś? — upomniała z żalem szambelanowa.
— Właśnie, proszę pani szambelanowej! — ozwał się z poza ramion służebnej głos ochmistrzyni. — Dama jakaś prosi usilnie, aby pani raczyła ją przyjąć!
— Cóż to za dama?...
— Nie wiem! Pierwszy raz ją widzę...
— Przecież tyle razy mówiłam, że nie przyjmuję nikogo o tej porze... jeżeli jaka biedna... opatrz ją pani datkiem!...
— Już jej tłumaczyłam!... Dała mi tę kartkę i jakiś list, prosząc, aby tylko pani szambelanowej doręczyć...
Pani Walewska wzięła podany jej bilet wizytowy.
— Eleonora Augier! Nie znam! A, jeszcze list!
Szambelanowa rozerwała kopertę. W kopercie znajdowała się mała kartka ze słowami: „Byłbym niezmiernie obowiązany, gdyby pani raczyła nie odmówić swej pomocy oddawczyni, pani Eleonorze Augier, żonie mego dawnego towarzysza broni, kapitana Piotra Augier. Najpokorniej za śmiałość przepraszam. Filip hrabia Ornano, pułkownik dragonów“.
Pani Walewska zapłoniła się zlekka.
— Właśnie ktoś ze znajomych damę mi tę poleca! — rzekła siląc się na obojętność. — Nie wypada odmówić! Proś pani!...
— Czy i chłopca mam tu wprowadzić? Ta dama przybyła widocznie z synkiem!
— Zapewne, moja droga, skoro z nim przyszła...
Ochmistrzyni oddaliła się.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/292
Ta strona została przepisana.