Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/295

Ta strona została przepisana.

— No... do niego, pani szambelanowo! — wyjąkała z zalęknieniem pani Augier — do do... najjaśniejszego pana!...
Pani Walewska pobladła i zagadnęła cicho.
— Więc... ten chłopiec jest synem?
— Tak! — odparła szeptem pani Augier.
Szambelanowa wyprostowała się, oczy jej nabrały jakiegoś szklisto-lodowatego blasku, ręce zacisnęły się kurczowo.
Teraz pani Walewska zrozumiała, kim była ta dama ze śladami zwiędłej piękności na twarzy, to była owa Eleonora, która, niby zły duch, straszyła ją swem imieniem, którą jej grożono tyle razy, którą niedawno jeszcze usiłowano użyć za broń przeciw niej, którą wymieniano w każdej knutej przeciwko szambelanowej intrydze, wszak to o tem dziecku powiadano, że cesarz chce je adoptować i na następcę tronu przeznaczyć!...
Lodowaty wzrok pani Walewskiej wskroś przejął panią Augier.
— Byłam szalona! Nie powinnam była!... Pani daruje!... W mojem położeniu... chciałam się ratować! Do Tuileries niema sposobu! Zabronili dawno! Pisałam do pana Constanta... Zawsze był dla mnie bardzo dobry! Taki dzień! Tam się pewno zmieniło wszystko... bardzo zmieniło!... Pani wie! Pani wie! Myślałam, że na boczne schody mnie puszczą!... Znajomy lokaj powiedział mi, że są zamurowane! Ach, Boże, co ja mówię, pani szambelanowa lepiej wie ode mnie! Dola taka!...
Eleonora przyciągnęła wystraszonego tą sceną chłopczynę, do piersi go przytuliła i rozpłakała się.
— Biedne dziecko!... Biedne!...
Pani Walewska wspomniała na małego Olesia, ręce jej zadrżały, głowa pochyliła się, smutnie.
— Uspokój się pani! — rzekła z trudem szambelanowa. — Jeżeli co mogę uczynić...