Eleonory odczuwała, przeżywała z nią cały ten okrutny poranek.
Duma, ambicja pani Walewskiej prysła, świadomość, że może jest tylko taką jutrzejszą Eleonorą, wstrząsnęła nią.
— I poco ja to mówię? — wyjąkała znów pani Augier z bolesnem westchnieniem.
Szambelanowa kiwnęła głową.
— Tak! Trzeba, żebym wiedziała! Bo mnie to bardzo obchodzi! Słucham!
— Cóż właściwie... to wszystko! — rzekła z prostotą Eleonora.
— A cobyś uczyniła pani, gdyby cię wpuszczono do pałacu?
— Ach! Boże mój... Zaklęłabym pana Constanta, żeby nas ratował, żeby przy odziewaniu cesarza wspomniał słówkiem!... Och! Żebym mogła mówić z panem Constantem!!...
— Więc doprawdy szło pani o widzenie kamerdynera? — ozwała się pani Walewska, której to pragnienie zobaczenia się z lokajem w ustach matki syna cesarskiego wydało się dziwnem.
— Naturalnie, pani szambelanowo! O, bo pan Constant wiele może! Więcej od pana Menevala! Dużo mu zawdzięczam!... Jemu bym powiedziała o nieszczęściu, on by mnie nie opuścił!...
— Tylko na niego liczyłaś pani?
— Ach, bo na kogóżby jeszcze?...
Szambelanowa uśmiechnęła się z goryczą.
— Może to i słusznie! Cha! Zatem o cóż idzie! Powiedz, proszę? O ile zdołam sama, przyrzekam ci udać się do Constanta!...
— Bo to sprawa o Piotra! Pani szambelanowa wie... jak to było z moim pierwszym mężem?... Nie!?... Ani, ani o mojem powtórnem małżeństwie?!... Będę więc musiała opo-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/297
Ta strona została przepisana.