Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/301

Ta strona została przepisana.

— To, co pani mi powiedziała, wystarczy! Wiem, o co rzecz idzie...
— Sąd jutro popołudniu!...
— Dobrze.
— A pana Constanta najlepiej zastać rano, ale już po dziesiątej...
Pani Walewska skinęła głową i wyszła pospiesznie z buduaru...
Eleonora spojrzała z niemem osłupieniem za odchodzącą, nie wiedząc, co znaczy nagłe oddalenie się szambelanowej. Dopiero, gdy służebna przyprowadziła jej syna i ujęła za świecznik, zrozumiała, że to tylko zimne, wyniosłe pożegnanie.
Pani Augier rozpłakała się.
Nie mało się zdziwił dnia następnego odźwierny, dyżurujący u podjazdu pod pawilonem Flory pałacu Tuileries gdy, po korowodzie dobrze mu znanych zaprzęgów dostojników cesarstwa, zobaczył ciemną, niepozorną karetę, zajeżdżającą z niemniejszym impetem, jak landara króla neapolitańskiego, lub lekki powozik księcia Eugenjusza. Zdziwienie atoli odźwiernego spotęgowało się jeszcze, gdy z karety, miast jakiegoś opiętego w nowy mundur a zalęknionego oficera, czy urzędnika wyższego, wyskoczyła wiotka postać damy w czarnej sukni i pewnym krokiem weszła na schody.
Odźwierny zafrasował się.
Dama miała twarz spowiniętą gęstym woalem, rozeznać jej było nie sposób. Odźwierny przypomniał sobie, że jednakże powinienby, według przepisu, zapytać się damy, do kogo się chce meldować, ale zanim na ten śmiały krok się zdecydował, kareta odjechała na postój w głąb podwórza, dama zaś minęła powyżej schodów stojącego halabardzistę i śmiało weszła do antykamery, a stąd do sali Gwardji.