— Ja też go panu nie będę zabierała! Racz mnie pan pomieścić na swej liście, możliwie na brzegu i to wszystko!
— Jakto, pani szambelanowo? — zagadnął pan de Rémusat, mrugając powiekami, jakby chcąc pomóc w ten sposób odmawiającej mu posłuszeństwa domyślności.
— Mam sprawę, którą pragnęłabym przedstawić najjaśniejszemu panu...
— Aha! Sprawę... hm... tylko właściwie, proszę pani szambelanowej, na liście audjencjonalnej nazwiska nie znajduję...
— I cóż z tego? — odparła dumnie dama.
— Naturalnie nic zgoła! Tylko, regulamin, ceremonjał — najjaśniejszy pan przegląda rano spis osób, które mają wyznaczoną audjencję... a niekiedy na „wielkiem wyjściu“ jeszcze kogoś sam powołuje... do gabinetu... zresztą... nie wolno uchybiać! Oho! Inaczej odpowiada służbowy szambelan!
Dama poprawiła niecierpliwie woal. Pan de Rémusat uśmiechnął się głupkowato i dokończył.
— Słowem, odpowiedzialność! Cesarz jest w dobrym humorze, tem większa obawą, żeby go nie zepsuć!
— Jednak, panie de Rémusat! — napomniała cierpko dama. — Snać nielada sprawę mam, jeżeli aż tu przybywam i sądzę, że nie będziesz miał trudności wspomnieć o mnie najjaśniejszemu panu!...
Szambelan służbowy zmieszał się.
— Uniżony sługa! Bezwątpienia, dość będzie wymienić nazwisko „Walewska“... Proszę za złe nie poczytać, ale obowiązek nakazywał mi trzymać się ceremonjału!... Bardzo go zaostrzyliśmy od czasu małżeństwa, bardzo! Ale, skoro pani szambelanowa każe, ustępujemy natychmiast! Tak natychmiast... przy meldowaniu ambasadora tureckiego będę miał zaszczyt zakomunikować miłą niespodziankę...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/304
Ta strona została przepisana.