dyskretnie, a jak czas przyjdzie, pojedziesz sobie... Sam cię nawet dla bezpieczeństwa odwiozę!...
— Łotr — łotr! Obwieś — jęczał z wściekłości szambelan.
Bolesza nachmurzył się. W oczach zabłysły mu skry gniewu. Na pokojowca zakrzyknął i rozkazał mu prowadzić pana Anastazego do łóżka. A gdy pokojowiec ociągał się ze spełnieniem rozkazu, Bolesza żandarmami zagroził.
Szambelan próbował stawiać opór, wzywał służbę, to słabł na duchu i paktował z Boleszą, to znów wpadał w pasję, groził, złorzeczył i chciał siłą uwolnić się z pod narzuconej mu opieki.
Bolesza atoli nie dał się ugiąć.
Żandarmerja strzegła pilnie wszystkich wejść, bez zezwolenia Boleszy żadnemu pachołkowi nie pozwalała na krok oddalić się z pałacu.
Pan Anastazy był odciętym od świata. Przybywających do niego gości przyjmował Bolesza i odprawiał zapewnieniem, że imć pan Walewski jest z żoną na przyjęciu u księżnej siostry, u pani oboźnej lub u Talleyranda.
Goście z niedowierzaniem poglądali na Boleszę, po kilkakroć prosili o wyrażenie szambelaństwu najżywszych komplementów i atencyj, i odjeżdżali, uśmiechając się domyślnie.
Szambelan tymczasem trwał w paroksyzmie febry, połączonej z niedającem się opisać rozdrażnieniem. Pod wieczór dopiero uspokoił się. Naszło na pana Anastazego odrętwienie, znieczulenie, głuchota, z której ani gawędy Baptysty, ani ironiczne uwagi rządzącego się w pałacu imć Boleszy nie mogły go wyprowadzić.
Pan Anastazy milczał uporczywie, nie skarżył się ani na darcie, w nogach, ani na strzykanie za uchem, nie utyskiwał, nie wyrzekał. Milczeniu szambelana odpowiadała pustka, głusza, która przejmować zaczęła komnaty pałacu Kolumna-Walewskiego, a którą ledwie przerywały szepty, a domysły
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/32
Ta strona została przepisana.