chyba, że gwałt z Justizkomisją, chyba, że komu na fundowany kulik zabrakło sań i koni! Zresztą w zimie, na poczcie, jak w ulu. Ciepło, zacisznie, szkapiny pełnieją, sprzężaj pocztyljoni opatrują, jest czas samemu wózik siaki taki gospodarskim sposobem sporządzić no i wytchnąć i nad kusztyczkiem ze znajomkami pogwarzyć.
Hej — a gdzie teraz!? Zima roku szóstego na siódmy mordęgowa była a dokuczna, osobliwie kiedy to różni marszałkowie francuscy, ministrowie, generałowie zjeżdżać i wyjeżdżać zaczęli, ale przecież nie taka jeszcze, jak w tym dwunastym roku!
Do czerwca było znośnie, potem nieco się gwałt wzmógł, ale około września ustał. Prawda, z kurjerami kłopot bywał, bo takim utrapieńcom zdaje się, że konie przeprząc to tyle, co im pałasikiem bęcnąć, lecz i tych się zniosło.
Koło świętego Marcina znów zakotłowało się na parę dni — ale minęło.
Imć pan Bolimowski ręce zatarł, zima już sypała, wypoczynek lada dzień wisiał. Boć profit profitem, a każdemu wytchnąć trza. Jakoż listopad się usłał tak grzecznie śniegiem, a tak zadymką wionął, że na poczcie jeno w marjasza grać, a dawne dzieje przy kominku wypominać.
Pan Bolimowski aż się rozśmiał do takiej zimy, bo jemu co, grosza łasy nie był, pojedynkiem po śmierci żony zostawał, a siostrzanów i bratanków ani nie oglądał na oczy, tak ich rozegnało po świecie. A w dodatku poczta, przy największem urwaniu głowy, licho co przynosiła, chyba, że kwitki francuskie, co się bonami zwały, a z których sobie pokpiwano, że będzie je płaciła nieboszczka królowa Bona z sum neapolitańskich.
Miał tedy imć pan Bolimowski cały sepecik takich kwitków i cale więcej ich nie pragnął, przekładając szkapin swoich pokrzepienie, a swoją spokojność.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/330
Ta strona została przepisana.