Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/331

Ta strona została przepisana.

I tak cisza trwała aż do siódmego grudnia, bo w tym dniu właśnie ruszyło się nieco. Ósmego ruch się wzmógł, dziewiątego i dziesiątego jeszcze choć zaprzęgów starczało, aż jedenastego jeszcze o szarym ranku imć pocztmistrza desperacja ogarnęła.
Przed chwilą właśnie z Kiernozi zjechał imć pan Paweł Łączyński starościc, oficer legjoński, którego imć pan Bolimowski chłopięciem jeszcze znał, i zażądał przeprzęgu do Łęczycy, bo mu własne koniska mocno w drodze ustały.
Imć pan Bolimowski miał był właśnie ledwie wypoczętą z drogi szóstkę mierzynków, tedy bez namysłu do stajni wybiegł i konie wyprowadzać kazał. Ledwie atoli ze stajni głowę wychylił, aż tu, niby grom, spadł nań goniec z departamentu, aby pięć par koni opatrzonych, z godziny na godzinę czekało na będącego w drodze ministra francuskiego pana Caulaincourt’a.
Imć pan Bolimowski o mało się nie rozpłakał z alteracji, bo nie dość, że Bóg wie, gdzie dwóch par koni musiał szukać sam, ale jeszcze takiemu zacnemu kawalerowi, jak imć pan Łączyński z Kiernozi, wygodzie nie mógł. Cóż, rady nie było, departament rozkaz słał, ani myśli uchybić.
Imć pocztmistrz splunął aż z bezsilnej złości, konie wrócić do stajni kazał, a sam skłopotany do izby gościnnej się powlókł i rzecz całą starościcowi wyłożył.
— I jakże tedy będzie, mości pocztmistrzu?! — zagadnął urażonym tonem imć pan Paweł Łączyński, — obiecałem się na wieczór do Łęczycy, mam u rejenta termin i akt! Widzisz, że moimi nie zajadę! Lejcowy się zestrychował!...
— Prawda, prawda rzetelna, mój dobrodzieju! Komu jak komu, ale waszmość panu!... Bóg widzi! Dwóch par mi potrzeba, minister!
— Bierz go licho, co mi do niego! Pierwszy przyjechałem, mam tedy prawo!...