Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/338

Ta strona została przepisana.

— Cóż tu, niema jakiejś władzy?
— Ach, polska władza! — dociął znów Caulaincourt.
— Jest, sire! — tłumaczył się Wąsowicz. — Ale koni brak! Zresztą, gdyby choć ludzie ci wiedzieli, kto jedzie, samiby pociągnęli szleje...
Cesarz rozśmiał się.
— Sapristi! A więc tym tu nazwisko i tytuł ministra nie wystarcza!?
— Tylu ich, najjaśniejszy panie, tędy przejeżdżało... a zresztą, nazwiska pana Caulaincourt nikt tu nie słyszał, choć pocztmistrz wie o panu Menevalu, a panu Fain’ie, o Prevot’cie, a mameluka odrazu po imieniu nazwał!...
— Cha — cha! Widzisz, Caulaincourt! Lepiejby mi było, żebym miast pod twojem imieniem, podróżował jako hrabia Rustan!
Caulaincourt zacisnął zęby i gniewnym zezem obrzucił hardego porucznika szwoleżerów.
— Koni kazałem szukać, a, żeby nie tracić czasu i sposobności, Rustan gotuje przekąskę i grzeje wino!
— Dobrze — dobrze! Rób swoje!
Wąsowicz wysunął się z izby. Cesarz rzucił za nim wzrokiem.
— Zuch — chłopak!
— Śmiały — zauważył Caulaincourt.
— No, nic nadto! — odrzekł cesarz, a po przestanku ozwał się nową tknięty myślą: — Niema co, zboczymy z drogi i koniec!
— Zboczymy?!
— Hm — no tak! Stąd podobno nie całe trzy mile!
— Dokąd, najjaśniejszy panie?!
— Nie domyślasz się?! Do pani Walewskiej.
— Wola twoja, sire, ale...