strojność, cały przepych i ledwie lśnić raczyła posadzką. Snać czuli to także dwaj służbiści, — bo choć rangi ich były tak różne, choć myśli tak rozbieżne, choć tęsknoty i pragnienia tak nie jedne, nie wspólne, nie z tego samego pnia poczęte, na twarzach ich ten sam rysował się smutek, taż sama bruzda pionowa rozcinała pogodę ich czół, ten sam załam kurczowy zaciskał im usta.
I stali tak obydwaj, stali jak wryci, z jakąś cholerą w groźnie poglądających oczach, z jakąś zajadłą pasją w zaciśniętych na broni kiściach z jakąś morową hardością, co zda się mówiła, — nas starczy za dwór!
Naraz drzwi, strażowane przez oficera uchyliły się lekko, na progu stanął wielki marszałek dworu cesarskiego, Bertrand.
Oficer wyprężył się, drgnął lekko grenadjer na przeciwnym końcu antykamery, łuna świetnego munduru marszałka rozpogodziła mroki ścian.
Bertrand rozejrzał się, a rzuciwszy okiem na oficera, rozchmurzył twarz.
— A, to pan, panie Jerzmanowski! Dobrze, że pana tu spotykam, myślałem, że to Laborde!
— Zmieniliśmy się przed chwilą!
— Wybornie się składa! Musisz wiedzieć, gdzie jest generał Kossakowski?... Może... może... i on?!
— Kossakowski, panie marszałku! Ani kroku stąd! Był tu niedawno z generałem Drouot! Tylko ich patrzeć.
— Hm! Właściwie mogę ci, pułkowniku, powiedzieć... idzie mi w tej chwili o pewną damę, o której dawał mi znać generał, a która tu, w Fontainebleau, przebywa od wczoraj...
— O panią Walewskę?!
— Może wiesz gdzie?!
— Jeden z moich żołnierzy wskaże drogę, jeżeli trzeba!
Marszałek skinął przyzwalająco głową. Jerzmanowski ru-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/348
Ta strona została przepisana.