Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/349

Ta strona została przepisana.

szył żywo bocznemi drzwiami w głąb służbowych korytarzy i powrócił niebawem z podoficerem.
— Ten zna drogę, panie marszałku.
— Dziękuję! Ale, cesarz mówił dziś o panu!
Jerzmanowski poczerwieniał.
— Jest wzruszony pańską wiernością...
— Et, panie marszałku, gdyby on chciał tylko! — odparł z błyskiem oczu szef szwadronu.
— Wiem, wiem! — przyznał serdecznie Bertrand. — Cóż, tymczasem tak musi być!... Pozwól pan, lada chwila powinien nadjechać z Paryża pan Caulaincourt!... Zatrzymaj go, zanim nie powrócę! U cesarza jest książę Bassano... Czy warta stawiła się na zmianę?
— Tak, jak wczoraj!
— Czy tylko Laborde jest pewny?
— Z tych co są, żaden się nie ruszy!
— Jeszcze słowo; nie mógłbyś mi pan towarzyszyć... ułatwiłoby mi to sytuację!
— Jestem na służbie, panie marszałku!
Bertrand uśmiechnął się i uścisnął serdecznie rękę pułkownika.
— Daruj pan, w tym odmęcie nie trudno banialukę palnąć! A w dodatku, ta wizyta, ciężka do oddania, cały nasz hart, że niema przy nas kobiet!...
— Więc prawda, że może jutro już stąd?
— Niewiadomo! Caulaincourt przywiezie nowiny! A kto wie, czy z nim razem nie przyjadą jacy delegaci — pośrednicy... Musicie z Labordem murem stanąć, bo gdyby który z tych starych dzieciuchów zaczął im po swojemu wygrażać... U grenadjerów nie kupić!!
Jerzmanowski odetchnął ciężko.
— Będzie cisza, panie marszałku, kiedy tak trzeba!...
Bertrand nacisnął kapelusz i, kiwnąwszy na szwoleżera,