Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/358

Ta strona została przepisana.

— To pan?!! Łączyński!?... Tutaj!... Pan ten raport przywiozłeś?!
Łączyński odpowiedział serdecznie na uścisk Ornana.
— Także to pana dziwi, generale, że ja!...
— Dziwi?! Tak, lecz nie dlatego, bym wątpił, abyś nie był pan zdolnym do takiego poświęcenia! Rad pana widzę!... Ile to lat upłynęło... i ot spotykamy się w chwili...
— Więc już wszystko skończone?!...
— Przed kilku minutami, pod bocznym pawilonem, widziałem pojazdy komisarzy sprzymierzonych państw!...
Łączyński targnął się.
— Generale! A korpus marszałka Davoust?! A Hamburg! A trzydzieści tysięcy wojska!?
— Dowie się o tem, co się stało...
— I cóż z tego!? Duńczycy donieśli nawet!... Nieprzyjaciel wezwał marszałka do złożenia broni, a wreszcie chorągiew Bourbonów rozwinął!... Książę Auerstaedtu kartaczami ją przywitał!!
Generałowie, stojący w pobliżu, przysunęli się, otoczyli pułkownika, którego jakaś gwałtowność uniosła.
— Ośm miesięcy oblężenia, ośm miesięcy piekielnych ataków od lądu, od morza — kroku nie zrobili, kawałka bastjonu nie zajęli!...
— Załoga jednak ginie...
— Zanim wyginie — nową nam Hamburg sam narodzi!
— Co za bolesna chwila dla księcia Auerstaedtu, gdy po takiej obronie będzie się musiał poddać!
Łączyński oczyma łysnął i, nie bacząc na to, że uwagę uczynił nieznany mu generał, noszący mundur artylerji gwardji, odparł z impetem...
— Davoust się nigdy nie podda!!...
— Przynosisz zaszczyt swej szarży, pułkowniku! — ozwał się z boku cichy, ale mocny głos.