na tem, że generał Kossakowski, z mocy polecenia odebranego od marszałka dworu, imć panu Pawłowi dopomoże ogarnąć się, a generał Ornano już wypocznieniem zupełnem i dalszem się zajmie.
Kossakowski powiódł pułkownika ze sobą do kwatery — Ornano na towarzysza się zaprosił.
W drodze, żwawszy z generałów, Ornano, jął pana Pawła zasypywać gradem zapytań i samemu bezładne szczegóły ostatnich miesięcy wypominać.
Kossakowski szedł nieco odsunięty, ile że choć rozumiał w Łączyńskim rzetelnego oficera, nie znał go bliżej i ani mógł tyle, co Ornano, znaleźć dlań wylania.
Tak idąc z generałami, znalazł się Łączyński na jednej z bocznych ulic miasteczka.
— Daleko mieszkasz, kolego! — zauważył Ornano.
— Ale za to blisko swoich! Jest tu ich jak nabił w całej ulicy!... Lecz to już prawie za tym pałacykiem!
Ornano spojrzał przed się, a dostrzegłszy karetę zaprzęgniętą i jakąś damę, wychodzącą z pałacyku zauważył żartobliwie.
— Ba — kwatera w tej stronie ma inne jeszcze ukryte przymioty!
— Sądzisz, kolego!... A tymczasem jest to hrabina Lenoir!...
— Hrabina Lenoir, żona senatora... ależ ja ją znam!...
— Nie ta — nie ta, z pewnością! Tylko właściwie... nie pojmuję... wygląda, jakby wybierała się w drogę!... Pozwólcie, panowie...
Kossakowski przyspieszył kroku. Ornano z Łączyńskim poszli za jego przykładem — tak, że gdy Kossakowski pozdrawiał damę, wspinającą się już na stopień karety, dwaj pierwsi byli tuż za nim.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/360
Ta strona została przepisana.