Rozpłomienił się horyzont zachodu, znacząc miejsce słonecznego łoża, pokraśniały obłoki jakby ogniem swoim chciały znów zapalić gasnący dzień.
Lecz za dniem tym, zwyczajem południowych stref, tuż w tropy, bez ostrzegawczych mroków, bez łagodzącego zmierzchu szła noc potężna, majestatyczna noc. Jednym rzutem swego płaszcza gwiaździstego zgasiła czerwień mgieł, jednem skinieniem zlała szafiry nieba z szafirami morza i szła cicha, rozmodlona, przejęta melancholją wód, szła ze srebrzystym sierpem księżyca u skroni, szła do snu kołysać elbijskie skały i góry, lasy i doliny, tęsknice i nadzieje, rozpamiętywania przeszłości i ciche, wróżby jutra.
Na małej łączce, za Portoferraio, w miejscu, gdzie na niski brzeg fala morska wdziera się bezkarnie, stało dwóch żołnierzy, zapatrzonych w dal tajemniczą. Obadwaj wsparci na krótkich karabinkach, obadwaj pochyleni wiekiem, obadwaj marsowo zasępieni, zdawali się być synami jednej doli. I gdyby nie krój mundurów, kształt różny czap, odmienność potrzeb żołnierskich, barw — można było ich poczytać za dzieci jednego regimentu. Jeden i drugi mieli barki potężne, te same ręce zczerniałe, żylaste, ten sam wzrok bystry a palący, też same miotlaste wąsy, też same srebrne pęki włosów na skroniach i też same kokardy biało-czerwone ze złotą pszczołą w pośrodku.
Żołnierze długo zachowywali głębokie milczenie, jakby wsłuchując się w głuche szmery, idące od Portoferraio.
Naraz rozległy się tuż za portem Falcone przeciągłe dźwięki dzwonów — z początku ciche, niepewne, a polem coraz mocniejsze w akordzie, pełniejsze w harmonijnej powadze.
Żołnierz w mundurze ułańskim ocknął się, zdjął czapę i przeżegnał się. Drugi żołnierz, w grenadjerskiej bermycy, spojrzał z ukosa na swego towarzysza, a gdy ten wraz
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/362
Ta strona została przepisana.