Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/389

Ta strona została przepisana.

— No, widzisz! — podjął z ulgą Napoleon. — Sama się przekonałaś! Zrozumiałaś konieczność! Och, bo, wierz mi, gdybym mógł mieć cię przy sobie, byłbym najszczęśliwszym z ludzi! Lecz pomyśl! Ile biedna Marja Ludwika musiała znieść, ile stoczyć walk, na ile narazić się wymówek, żeby w drogę się wybrać! A teraz dopiero, gdyby ona, utrudzona podróżą, lecz szczęsna, że nakoniec widzi mnie, że jest przy moim boku, dowiedziała się o tobie, o twoim tu pobycie! Czy mi wolno taką wyrządzać jej krzywdę!... Pomyśl! Przecież już to jedno, że jest matką mego syna, króla rzymskiego! Nareszcie córką cesarza Franciszka, który ostatecznie musi przechylić się na moją stronę, zwłaszcza kiedy córka napisze doń stąd, z Elby! To powinno ci starczyć...
— Na co, najjaśniejszy panie!? — zapytała bezdźwięcznym głosem pani Walewska.
Cesarz drgnął niecierpliwie.
— Na co! Ty się pytasz jeszcze na co!?...
— Tak, bo przecież odjeżdżam!...
Napoleon ujął szambelanowę za ręce i uścisnął ją serdecznie.
— Masz rację, moja przyjaciółko! Zaprzątam ci głowę sprawami, które ty również dobrze oceniasz, jak i ja! Trzeba, trzeba abyś stąd się oddaliła!
— Jam gotowa!
— Otóż właśnie! Niema co zwlekać dłużej! Jedź dzisiaj, natychmiast! Listy są wygotowane. I tak obawiam się, czy tam już nie rozesłano twego rysopisu stróżom portowym! Najlepiej żebyś wylądowała w Civita Vecchia! Taillade ma sześciu doskonałych marynarzy pod ręką! W razie wypadku, hm, papiery wrzuć do morza, chociaż byłaby to niepowetowana strata! Oni tam plączą się, chodzą, jak błędne owce, błąd popełniają za błędem!
— Będę się starała je ocalić nawet w razie...