wybuchach, — snać jakąś wyrwę w przestworzu upatrzywszy, runęła znów z szalonym wyciem na Marcianę.
Napoleon chodził wciąż, krążył bezładnie od kąta do kąta i zdawał się nie zwracać uwagi na ogłuszające harce wichrów, ani na pluchot deszczowych fal, ani na łuny błyskawic, ani na trzask piorunów.
Bertrand z Drouotem stali bez ruchu w pobliżu kominka, jeno od czasu od czasu, gdy huk gromowy bliżej się rozlegał, poglądali po sobie znacząco.
Upłynęła tak długa, nużąca chwila. Naraz, pioruny jęły rzednąć, błyskawice poczerwieniały, dalekie już bardzo rysując na chmurach zygzaki.
Cesarz przystanął, zażył tabaki i wyciągnął tabakierkę ku swoim elbijskim ministrom.
— Prawie przeszła! Hm! I to bokiem!
— Istotnie, sire, cichnie!...
— Musieli zmoknąć nieco! O, ten Salustjano to zuch! Każdy zakamarek zna, każdy zakręt górski!
— Bardzo sprawny woźnica! — przyznał Bertrand.
— Prawda! Hm! No, to już grzmi tylko!... Dobrze, że przeszła, bo zawsze dla kobiety! Chociaż zdaje mi się, iż już są w Portoferraio. Która godzina?
— Dziesiąta!
— To z pewnością! Nawet może nawałnica ich ominęła!
— Zdarza się to bardzo często; przed trzema dniami w Procchio ulewa była, a tu, gdym przybył w godzinę, ani śladu deszczu!
— Masz słuszność, Drouot, na Korsyce jest to na porządku dziennym — w Corte albo w Vizzavonie leje, a Ajaccio pławi się w słońcu! Biedna Walewska, żal mi jej serdecznie było! Na zbytek uprzejmości z naszej strony nie może narzekać! Ale Campbell i jego rząd królewski!... Aby
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/398
Ta strona została przepisana.