Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/415

Ta strona została przepisana.

Napróżno, zapomnienie zejść nie chciało! A nadomiar, od czasu do czasu, dosięgały mnie wieści o tobie, a nadomiar przekonywałem się, że dobroć twoja, zacność, poświęcenie, oddanie nawet nie znajdują wdzięczności, że los depcze cię, że raz po raz zadaje ci ciosy, — zacząłem nienawidzieć cesarza! Już nie za to, że mi cię wziął, że opanował, posiadł, lecz że ciebie nie uszanował, że z tem niedościgłem dla mnie marzeniem tak okrutnie się obchodził!... Fontainebleau pozwoliło mi się zbliżyć do pani! Fontainebleau roznieciło iskrę nadziei!.. Sądziłem, że już między tobą i nim jest skończone wszystko!... Sądziłem, że wolno mi będzie... Aż narodziła się ta, nieszczęsna dla mnie, myśl wycieczki twej na Elbę! Zaklęłaś mnie, abym ci dopomagał!... Cóż, byłem pewny, że własnemi rękoma grzebię ostatni błysk szczęścia. Gdy po czterech dniach wylądowałaś, gdym cię ujrzał złamaną, wyczerpaną tą straszną podróżą, gdym w każdym twym ruchu, drgnieniu postrzegł znamiona okrutnej gorączki, uląkłem się własnego samolubstwa!... Zachorowałaś, wieźliśmy cię, na poły obumarłą, razem z Pawłem tu, do Leodjum!... Zamierałaś nam na rękach — modliłem się już nie o to, abyś moją była, lecz byś żyła!...
Ornano odetchnął ciężko.
— Wczoraj — odważyłem się na śmiałość... wczoraj zażądałaś czasu do namysłu!... Jawię się może za prędko! Lecz powiedz, czy nie aż nadto późno dla tylu lat mojej męki, tylu lat nieustającej tęsknoty!?...
Białe ognie przenikały delikatną twarzyczkę szambelanowej, oczy jej lśniły smutkiem.
Generał pochylił się do nóg pani Walewskiej i czoło swe rozpalone do drobnych jej rączyn przytulił.
— Nie odpychaj mnie, nie odtrącaj, pozwól mi być z tobą, weź ze mnie wszystko, całe moje dobro, imię, żołnierski mój dorobek, serce, myśl każdą, a wzamian pozwól, bym cię oto-