Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/420

Ta strona została przepisana.

bohaterskie zawołanie Cambronne’a!... A potem zapadał w sen gorączkowy, niespokojny, chorobliwy sen, którego jednym i tym samym rdzeniem były zawsze szarozielone fale oceanu... jednym i tym samym widziadłem... ponura korweta, pędząca na skrzydłach żagli ku Francji, a zdala już hucząca groźnym pomrukiem... Vive l’empereur!...
Ulica de la Victoire wcześniej od innych swych sąsiadek miała od niedawna zwyczaj układania się na spoczynek. Niby owa przeżyta, a wiekiem przygnębiona elegantka, nietylko że skora była pierwsza gasić światła, zawierać swe furty i bramy ale i, nie pomnąc na swe przedtem bezsenne noce, boczyła się i mniej pohopnym do snu ulicom nie szczędziła przymówek. Ba, ona nawet dziwiła się może że inne jej towarzyszki szukają wrażeń, ruchu, wesela, kiedy ona już tyle przeszła, tyle przeżyła, tyle widziała, gdy jej wystarczyła przeszłość!
Nie pomału więc zastanowić musiało najbliższe kumoszki ulicy de la Victoire, gdy ta, pewnego wieczoru grudniowego, nietylko zapomniała zapuścić żaluzji w oknach wykwintnego pałacyku, oznaczonego numerem czterdziestym ósmym, lecz nadto u podjazdu jego wyciągnęła aż kilka naraz karet. Lecz tu bodaj że i zdumienie samej ulicy de la Victoire było nie mniejsze. Pałacyk ten bowiem jej samej zdawna nie małe sprawiał niespodzianki. Milkł raptownie i równie raptownie budził się i tryskał życiem.
Paryż cały nieraz wrzał, a trząsł się i dygotał a pałacyk zdawał się być obumarłym, i przeciwnie, w chwili zupełnej ciszy, gdy nic się nie działo, gdy żadnej nie było okazji do rozgwaru, — pałacyk czuwał, brzmiał dźwiękami klawikordu, odświętną przybierał szatę...
Tych zmian było co niemiara, aż od roku pałacyk do widocznego statku przyszedł, bo punktualnie gasił swe światła, punktualnie zgrzytał zamkami... Ulica de la Victoire już ła-