skawiej ku niemu poglądała, aż naraz w pałacyku snać dawny ozwał się nałóg!...
Ulica de la Victoire zaparła oddech, stłumiła najniewinniejszy swój szmer i jęła spozierać ku pałacykowi a nadsłuchiwać ciekawie. Jeżeli jednak karoce u podjazdu, rozwarta, a oświetlona głąb sieni, służba, snująca się tu i ówdzie, dostarczały nielada okazyji do obserwacji, — to słuch spotykał się z zawodem — pałacyk wiał głuszą...
Upływały godziny, woźnice drzemali na kozłach, konie zwiesiły senne łby, pałacyk wciąż bił tem samem światłem i milczał...
Nadeszła północ, na tle oświetlonej sieni ukazał się cień mężczyzny. Cień wybiegł przed podjazd, zakrzyknął na najbliżej stojącego woźnicę, skoczył do karocy i landara z łoskotem i dudnieniem potoczyła się i znikła w gardzieli ulicy.
Po tym jedynym znaku życia, który na chwilę pozostałe pojazdy z odrętwienia wyprowadził, znów taż sama nastąpiła, martwota.
Gdy w tem, w głębi ulicy, rozległ się turkot, a z nim powtórzyło się przebrzmiałe niedawno, dudnienie.
Landara wracała, wracała ze zdwojonym pośpiechem, dwakroć z pod kół sypnęła skrami, aż zatoczyła się gwałtownie.
Tym razem z sieni wybiegło ku karocy dwóch hajduków i dopadło drzwiczek. Z landary wysiadł najpierw wysoki mężczyzna w płaszczu i, nie bacząc na służbę, wyciągnął rękę ku wysuwającej się za nim ciemnej postaci i pomógł jej dobyć się z landary. Zaczem mężczyzna ruszył przodem i drzwi rozwarł przed swym towarzyszem.
— Racz tędy pozwolić, księżę proboszczu!
Mężczyzna wszedł za księdzem i rzucił płaszcz hajdukowi.
Ksiądz ze swej strony uwalniał się powoli z czarnej rewerendy.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/421
Ta strona została skorygowana.