— Maryśka! — jęknął cichy głos u wezgłowia szambelanowej.
— Pawełek! Weźmiesz z mojej szkatułki sygnet Gorajskiego. Noś go... A ty, Filipie, przebacz... tylem ci przyczyniła smutków... Jaki mamy miesiąc?
— Grudzień!
— Grudzień! Straszny okrutny miesiąc!... Wiecie, dwunasty rok pogrzebał wszystko? Z niego począł się Lipsk i Waterloo! Wiecie, ten grudzień wydarł ze mnie to, czem chciałam żyć, czem pragnęłam bronić swego imienia!... Ale, to mój ból — mój własny!!... Wam nic do niego! Wy z cesarzem zawsze, bo i ja z nim będę!... Myślicie, ta wyspa? Jego już nic nie powali, nic nie dosięgnie, żadna siła nie zmoże, — on wróci, przyjdzie, musi przyjść... Musi! Rozumiecie! Bo on mi zaprzysiągł! Bo za przysięgę tę wziął ze mnie... z tysięcy brał krew! Boże!! Grają?! Retraite!... Nadchodzi... krew nasza płynie znów, poi ziemię nienasyconą! I znów pożoga, znów nędza, zawały trupów, odmęt!... Boże mój! a jam kochała tego, co nie niszczyć, lecz budować miał!!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Na kiernozkim cmentarzyku wierzby chwieją smutnie swemi koronami, sosny patrzą zadumane na zielskiem porosłe rozsypiska!...
Cisza!... Zapomnienie!...
I ginie wieść o pięknej starościance gostyńskiej. Ziemia polska ją chłonie i hen, ku sercu swemu wlecze.
Na kiernozkim cmentarzysku pług oracza już się ślizga od skraju — rodzajne skiby rwie z mogił, życiu wraca posiew śmierci.
Paryż, w marcu 1904 r.