Pani Walewska nie kochała męża, były chwile, że ledwie znieść mogła jego obecność, a przecież głos obowiązku, głos sumienia nakazywał jej wybaczać błędy, szanować więzy małżeńskie, ulegać przeznaczeniu. Ciężkie było to przeznaczenie, dola smutna, życie gorzkie, lecz i spokój duszy wielki, bezgraniczny. Aż tego spokoju, tego przeświadczenia krzywdy, zadanej przez los, zabrakło jej nagle, zabrakło bezpowrotnie...
Szambelanowa westchnęła i zacisnęła kurczowo ręce.
Czosnowska roześmiała się cicho.
— To już bodaj trzecia posyłka od rana! Pan szambelan musi być okrutny nudziarz! Wie pani, Kostusia Łubieńska słów nie miała dla pani za jej świętą cierpliwość!... I nie ona jedna!
— Niech pani będzie tak dobra otworzyć skrzynkę... tam pewno muszą być chustki! — rzekła pani Walewska nie odpowiadając na pytanie.
Fryne rozerwała ociężale podaną jej kopertę z kluczem, nie zwróciła uwagi na ćwiartkę papieru, która wypadła z koperty i podeszła do skrzynek.
— Którą otworzyć?!
— Nie wiem!
Czosnowska przekręciła klucz w zaniku i podniosła wieko.
— Chyba pan szambelan sam układać musiał!... Ale tu same puzderka!... Ach! co za prześliczna kolja!...
Pani Walewska wzruszyła ramionami, będąc przekonaną, że mąż musiał jej przysłać brylanty rodzinne.
— Jakie ognie! Jakże grają kolorami...
— Ach, zostaw ją pani! Nie pojmuję, co za myśl miał Anastazy!... Chustki pewnie są w drugiej, lecz niech pani się nie trudzi, zadzwonię na pokojową...
— Cóż znowu — zaprotestowała Fryna z żalem, zamykając wieko skrzyneczki i zabierając się do drugiej. — Zaraz
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/45
Ta strona została przepisana.