— Najjaśniejszy panie, życzenie, prośba twoja jest rozkazem! Lecz ja nie mam nic do darowania, jedno takie biedne życie, jak moje...
Bonaparte porwał się na nogi.
— Nie mów tak do mnie! Zapomnij o koronie, o berle! Bo ono mi w tej chwili cięży, bo chcę, żebyś mówiła tak, jak się mówi do tego, który cię kocha, który bez ciebie nie widzi życia!
Pani Walewska wsparła się o krawędź stołu, czując, że nogi się pod nią uginają.
— Ja też, sire... staram się w to uwierzyć, bom nie zdolna pomyśleć, abym wczoraj rozmawiała z cesarzem, z Napoleonem!
Bonaparte zmarszczył się, w oczach zabłysły mu skry i zginęły pod zsuniętemi brwiami.
— Jesteś śmiała! Nadto śmiała! Nie zastanawiasz się, co znaczy moje przybycie tu, do ciebie!
— Prawda, sire, zaszczyt dla mnie!
Bonaparte ujął panią Walewskę za rękę.
— Marjo, zapomnij! Nie rań! Miej litość dla siebie samej! A kroku tego nie dam ci żałować!...
— Bezwątpienia, najjaśniejszy panie, umiesz być hojnym!
Napoleon zagryzł usta.
— Co ma znaczyć ta ironja? Powiedz. Dlaczego usiłujesz przemocą dworski zachować rozdział?! Dlaczego nie odpowiesz sercem, dlaczego nie jesteś szczerą?
— Obawiam się urazić cię, sire!
— Żądam szczerości! Mów! Nie chcę, abyś bodaj jeden cień żalu kryła! Zapomnij o cesarzu, nie rozkazywać przyszedłem, lecz prosić. Nie oszczędzaj mnie, wypowiedz wszystko!
— Dobrze! — odparła krótko pani Walewska i chwyciła za dzwonek.
— Co zamierzasz?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/62
Ta strona została przepisana.