znów nie padło słowo raźne, pełne otuchy i lepszych nie zbudziło myśli.
Zwolna i ta gromadka zaczęła się uszczuplać. Ten i ów żegnał towarzyszów i spieszył do swego oddziału — aż trzech ledwie zostało przy ognisku
Wreszcie i z tych jeszcze młody porucznik w starym, rzemieniem podpasanym płaszczu, nasuniętym na uszy kaszkiecie, o twarzy zczerniałej od prochu, a posiniałej od mrozu, dźwignął się z trudem i ozwał się z rezygnacją.
— Bywajcie waszmościowie, wracam do szwadronu!
Drugi z oficerów, skulony przy ogniu, a rozcierający tuż po nad jego płomieniem zmarzłe ręce, poruszył się niespokojnie.
— Toć chwilę cierpliwości, panie Pawle! Dajcież czas Cedrowskiemu! Pewno sam czekać musi na Valentiniego!
— Słusznie, słusznie! — przyznał trzeci oficer, nakryty derą tak, że mu ledwie z pod niej para bystrych wyglądała oczu i czubek nosa.
Nazwany Pawłem machnął ręką.
— Et, panie majorze, nie stosowna pora na takie sprawy! Generał ranny, syn mu ranny także, zamęt!
— Bajesz waćpan! Trzeba się upomnieć, kiedy się okazja zdarza, odznaczyłeś się no i, do pioruna, upominasz się o nominację, która ci się z prawa należy! Ani krokiem się nie rusz! Musi rzecz się załatwić! Toć mnie samego aż do żywego bierze, kiedy myślę o waszmości! Ja się upomnę jeżeli sam nie chcesz!
— Snać, żem niegodny, kiedy tak się dzieje, i pewnie! — odparł z rezygnacją pierwszy oficer.
Trzeci na to odezwanie się odrzucił derę i na równe nogi się porwał.
— Mości Łączyński, do kroćset, chyba z mego kapitaństwa dworować sobie chcesz! Przypominasz sobie, w ósmym roku,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/67
Ta strona została przepisana.