Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Łączyński usta zaciął i siedział bez ruchu z głową ku ziemi opuszczoną.
— Do sztabu cesarskiego idziesz waszmość! — trzy stopnie jednym tchem przebywasz! Gdzie trzy, cztery prawie, boć kapitan, major, podpułkownik-szef a jeszcze i grosmajor czasem, zanim pułkownik przyjdzie, i to sztabu! Za dawnych czasów, a za mojej pamięci, nie była taka odznaka osobliwością, bo ją każdy mógł kupić, kogo stać było!... Teraz, być może, dawne obyczaje wrócą! Zdawało się, że już będzie inaczej! Cóż! Winszuję waszmości, winszuję rangi i krzyża!...
— Nie ma czego, panie generale!
— Jakto niema!?
— Bo, panie generale, przychodzę tu zarazem prosić... abyś raczył odpowiedzieć do głównej kwatery, że ja nie przyjmuję awansu, że kwituję zeń, że jeżeli odmowa moja nie będzie uwzględnioną, w takim razie do dymisji się podam.
Dąbrowski poruszył się niespokojnie.
— Co waszmości w głowie!
— Tak, panie generale — odparł z mocą Łęczyński — bo nie zabiegałem o ten awans, ani komukolwiek chciałem wchodzić w drogę, czy też wysuwać się ponad zasługi innych, lepszych!
— Głupstwa, głupstwa mi pleciesz! Jużeś do serca wziął lada wyraz!
— Tak, panie generale, uczynię!
— Ani się waż! Saperlot, więc nie wolno nawet mi uwagi ci zrobić!? Tfy, toćbym ci do śmierci nie darował! Łączyński, do licha, co mam łgać, zdumiałem się, ledwie uwierzyć mogłem tej nominacji, ale, żem ci nie krzyw, jeno rad szczerze, rzetelnie, a teraz więcej, niż przedtem, bo widzę żeś godniejszy tego pułkownikowstwa od innych! No, nie chmurz się! Gorączka mnie trawi, myśli rozmaite szarpię, lada co doku-