wała mu tak, że zsiadać musiał i milami prawie ciągnąć ją za sobą, bo dnie krótkie niewoliły do długich postojów a zbrojne gromady włóczęgów nie pozwalały myśleć o puszczaniu się w drogę nocną. Co gorsze, na postojach ledwie że nie na wagę złota mógł Łączyński wyprosić dla siebie łyżkę najnikczemniejszej strawy, a dla kobyły garść słomy wydrzeć z poszycia chaty. — Nadomiar po razy kilka musiał uchodzić przed napastnikami, którzy, choć sami często francuskie uniformy nosili, ani myśleli zważać na pułkownikowskie epolety Łączyńskiego, a raczej tem większą zdradzali ochotę do grabieży, spodziewając się nielada łupu.
Z tych przyczyn, Łączyński już w Malborgu odpiął epolety i między mantelzaki w furaższnury je wcisnął.
Gdy nakoniec na trzeci dzień podróży, około południa ujrzał Łączyński rysującą się w dali gromadę domostw Liebstadtu, odetchnął lżej i poweselał. Chmurne myśli, które był wywiózł z legji uleciały, ciekawość nowej służby, widoku głównej kwatery, owej potężnej kuźni gromów wojennych, opanowała żywą wyobraźnię młodego pułkownika, dreszczem przejęła.
Łączyński aż kraśniał od samego wspomnienia, co go czeka! Może z samym Berthièrem przyjdzie mu rozmawiać, a może przed cesarzem stanąć!... Czy tylko zdoła odpowiadać bez zająknienia, czy nie straci przytomności, czy będzie umiał się wysłowić! Toć przez lat tyle ledwie raz mówił z generałem Moreau! Ordynansował wówczas od Kniaziewicza z Rzymu do Bolonii! Miał jedynie papiery doręczyć, a przecież nogi mu się aż uginały, gdy stanął przed marsową twarzą generała-inspektora armji włoskiej! A Moreau przecież to nie Berthièr i nie cesarz!!... Ba — a tu może jeszcze co dnia przyjdzie oko w oko z cesarzem stawać!!
W Liebstadzie atoli spotkał Łączyńskiego zawód, bo krom bataljonu piechoty, wypoczywającej na legowisku
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/92
Ta strona została przepisana.