niedawnem głównej kwatery, żywego ducha w całem miasteczku nie było.
Łączyński opowiedział się do dowódcy bataljonu, a wytłumaczywszy się łamaną francuszczyzną skąd i z czem przybywał, został przezeń powiadomionym o wyciągnięciu głównej kwatery do Ostródu.
Pułkownik bez namysłu chciał ruszać dalej, lecz uprzejmy Francuz zatrzymał go przemocą niemal, ugościł obficie, a dopiero gdy Łączyński i kobyła jego dobrze się pokrzepili, na rozstanie się zgodził.
Zastanowiła nieco Łączyńskiego ta wyszukana grzeczność Francuza, lecz na wsiadanem zrozumiał skąd się poczęła, bo dowódca bataljonu z prośbą wystąpił, aby Łączyński w opiekę go wziął i w sztabie wyrobił dlań powrót do korpusu marszałka Davoust, od którego od bitwy pod Auerstaedt jest odciętym i coraz do innej dywizji przyłączanym.
Imć pan Paweł nie bardzo rozumiał, skądby mógł w tym razie dopomóc co Francuzowi, lecz, przekonywany zajadle przez tegoż, że bezwątpienia z łatwością mu to przyjdzie, ustąpił, byle pożegnanie skrócić.
Mrok już zapadał, gdy Łączyński wyjeżdżał z Liebstadtu. Lecz pułkownikowi ani w głowie było dnia czekać. Drogę miał jak strzelił na Morąg i Miłomłyn do samego Ostródu, a i konia dobrze podkarmionego i raptem ośm mil z niewielkim okładem. Nadto, bliskość głównej kwatery zapewniała spokój w drodze tem więcej, że, jak Francuz w Liebstadzie zapewniał, już od Gudstadtu począwszy, ciągną się leża zimowe wielkiej armji, a żandarmerja polowa aż do Elbląga samego patroluje.
Jakoż do Morągu dojechał Łączyński jednym tchem prawie, a stamtąd, po krótkim wypoczynku, przynająwszy sobie na postoju przewodnika, już stępa ku Saalfeldowi wyciągnął.
Przewodnik, wielki, barczysty chłop w baraniej czapie,
Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/93
Ta strona została przepisana.