Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.

Zima była za pasem. Lekkie przymrozki grudniowe pokryły wzorzystą powłoką zmarzniętej pary szyby okienne, lekki, puszysty śnieg ubielił dachy, kominy i ujął całe miasto w nieskazitelnej białości linie.
Światowidzki, po strawionej bezsennie nocy, zmęczony niewywczasem i nieubłaganą cyfrą ciągłych strat, wyszedł na miasto, chcąc się przejść i zażyć świeżego powietrza. W domu dusiło go nieomal, dławiło. Z każdego kąta pokoju spoglądało nań widmo bankructwa. Widok Toli, która od czasu zajścia z Łamkowskim była dziwnie poważną i zamyśloną, drażnił jeszcze bardziej Hilarego. Gdyby nie ona, nie jej upór, byłby może teściem księcia... co znakomicie podniosłoby jego znaczenie i pozwoliło na opanowanie sytuacyi.
Światowidzki długi czas błądził bezmyślnie po ulicach, nie odpowiadając na pozdrowienia i nie zwracając uwagi na to, co się dokoła niego działo. Szedł jak człowiek nieprzytomny, oszołomiony. Skręcał z ulicy w ulicę, przechodził z chodnika na chodnik, nie zważając, dokąd idzie i dlaczego idzie w tę, a nie w inną stronę.
Naraz ktoś go pociągnął za rękaw, a nad jego uchem rozległ się przeciągły głos:
Gut morgen, Herschele!