Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest. Choćby jutro. Według mego obliczenia, uratuje pan około stu dwudziestu tysięcy... Zawsze to majątek.
— Majątek! Dla pana, panie Łamkowski, lecz nie dla mnie! Będę nędzarzem... biedakiem!..
— Niech i tak będzie. Jednak to lepsze, niż nic. A niestety, ręczę głową, że jeżeli pan natychmiast nie zacznie regulować interesów, to dwa tygodnie zjedzą pana doszczętnie. Chce pan walczyć z wiatrakami. Gotówki niema; dla pozyskania jej trzeba się szarpać, płacić procenty, marnować papiery. Podczas gdy ogólna likwidacya od razu uwolniłaby pana od wszelkich trosk i kłopotów. Zapewne, po milionach, tysiące nie mogą się panu uśmiechać; ale tego chce smutna konieczność.
Nagle oczy Hilarego błysnęły nową myślą.
— Panie Stanisławie, wszak mogę panu zaufać i wierzyć, że mnie pan nie zdradzisz?...
— Jeżeli pan ma wątpliwość, proszę mi nie mówić.
— Ależ wierzę święcie. Gdzieżbym panu nie wierzył! Widzi pan, ratować się trzeba... Likwidacya, oczywiście. Ale, czyby nie lepiej było inaczej? Panu się to wyda dziwnem, lecz i mnie już pozarywali... Po prostu, gdyby uciec za granicę?...