Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/258

Ta strona została uwierzytelniona.

kciami przechodniów i nie czapkował do ziemi. Śród ulicy jechały dorożki, tramwaje elektryczne, powozy, zachowując porządek, nie wymijając się w pędzie — bez hałasu. Wszystko to mówiło, że ci ludzie świętują dziś, że nie śpieszą się, bo nie mają do czego, i nie drą nosów do góry z powodu, że jadą... gdy inni idą piechotą.
Na zakręcie ulicy mężczyzna jadący w faetonie ukłonił się pierwszy Stanisławowi. Hilary, dla pokrycia swego pomieszania, rzucił niedbale:
— Kto to taki ten, co ci się kłaniał?
— To dyrektor budowy mostów.
— Hm! Musisz być u niego dobrze widzianym?...
— Nie gorzej, ani lepiej od innych.
— Myślałem... Pierwszy ci się ukłonił...
— I cóż to może znaczyć? Pierwszy uchylił kapelusza, bo mnie pierwszy spostrzegł.
Rozmowa się urwała.
Powoli zaczęli się zbliżać do wspaniałego budynku, wznoszącego się na wielkim placu pozarogatkowym. Hilary spoglądał z pod oka na bogate sztukaterye, imponujące filary, oszkloną kopułę, mieniącą się w słońcu, i zapytywał samego siebie po raz dziesiąty z rzędu:
— Czy im się w głowach poprzewracało? Taki gmach, taki wspaniały gmach... i po co?