rozsuwane łóżka i w piecyk do ogrzewania, służący jednocześnie za piec kuchenny. Powiódł pieszczotliwie dłonią po pękatych ścianach czterech rezerwuarów benzynowych, których pojemność pozwalała aparatowi unosić się bez przerwy jedenaście dni w powietrzu. Badał drobiazgowo każde spojenie metalowych ram, każdą stalową linkę, wzmacniającą połączenie skrzydeł z kadłubem. Dłuższą chwilę poświęcił motorowi. Tutaj żaden szczegół nie uszedł jego uwagi. Wreszcie poruszył sterami — działały lekko i sprawnie.
— Co... jak pan myślisz? Będzie dobry? — zwrócił się do inżyniera, ukończywszy oglądanie aparatu.
— Ba! — rzekł ten tonem głębokiego przekonania — Mało dobry! To jest idealny aparat... znam się cokolwiek na tem! Możesz pan zarobić na nim gruby grosz! Ministerstwo Wojny zainteresowało się nim już. Parę dni temu sam szef służby lotniczej oglądał go i kręcił głową z podziwu. Bez żartu... kupią bezwątpienia od pana licencję na to cacko!
Wyhowski machnął obojętnie ręką na znak, że nie przywiązuje do tego specjalnej wagi.
Inżynier najwyraźniej zgorszył się tem lekceważeniem zarobku.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/115
Ta strona została skorygowana.