ni przesunął pedały sterów i „Ptak Nadziei“, tak bowiem ochrzciła samolot Amy, począł zniżać się szybko. W pewnej chwili Wyhowski wyłączył wszystkie trzy motory. Nieprzerywana niczem cisza ogarnęła podróżnych. Ustał dokuczliwy huk silników, ustał monotonny warkot śmig, z wściekłością tłukących powietrze. Znikło również bezustanne drżenie całego aparatu, tak denerwujące każdego nowicjusza, który po raz pierwszy uniesie się w powietrze.
Jedynie lekkie chwianie się samolotu i pęd powietrza, wdzierającego się wewnątrz kabiny przez rozwarte okienka, świadczyły wymownie, że chwilowe milczenie i bezruch jego motorów są jeno pozorami śmierci.
Aparat zniżał się coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie zaniepokojona Daisy szybkim ruchem chwyciła za ramię Wyhowskiego, jak gdyby przywołując go do przytomności.
— Wpadniemy w morze! — wykrzyknęła, spoglądając ze zgrozą na ruchliwe fale, skrzące się mirjadami tańczących plam światła.
Wyhowski potrząsnął głową i uśmiechnął się wesoło.
Od powierzchni morza dzieliło aparat conajmniej dziewięćset — osiemset metrów.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/129
Ta strona została skorygowana.