Pozwolił mu opaść niżej jeszcze o dwieście — trzysta metrów, zaśmiewając się w duchu z naprawdę już przerażonej miny pani Athow.
Włączył wszystkie motory, wyprostował stery i „Ptak Nadziei“ począł gnać równym lotem ku widniejącej na horyzoncie kresce, powiększającej się z każdą chwilą.
Jerzy otworzył niewielką szafkę w bocznej ścianie kabiny i dostawszy stamtąd dwie lornety, podał je paniom.
Statek zbliżył się na tyle, że dostrzec można już było potężne zarysy czterech kominów, buchających kłębami dymu.
— Napoły handlowy, napoły pasażerski parowiec! Płynie zapewne z Nev Jorku! — wyjaśniał, połączywszy się jednocześnie z obu towarzyszkami podróży.
Statek rósł w oczach. Przez szkła lornety można już było zauważyć białe płaszczyzny nadbudówek nadpokładowych i ciemne punkciki, przemierzające powolnym ruchem górne pokłady.
Jeszcze kilkanaście minut i „Ptak Nadziei“ przepływał ponad statkiem na wysokości kilkudziesięciu metrów od wierzchołków jego dwóch wysmukłych masztów, pomiędzy którymi zwisała misternie poplątana sieć
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/130
Ta strona została skorygowana.