mruk, przerywany od czasu do czasu potężną detonacją.
Wyhowski, szalonym wysiłkiem woli oderwał wzrok od kłębowiska płomieni i dymów. Przymknął powieki i powiódł kilkakrotnie dłonią po czole, jakgdyby usiłując uspokoić myśli, przewalające się w jego mózgu.
— Co to? Co to być może? — usiłował resztkami trzeźwej świadomości znaleźć myśl, któraby choć w drobnej swej części miała jakiekolwiekbądź cechy prawdopodobieństwa.
Silny, kurczowy uchwyt czyichś palców ścisnął jego ramię.
Zwrócił w tę stronę głowę.
Poza nim, tuż obok Amy, z twarzą pobladłą, z oczami, z których wyzierał bezmierny lęk, z ustami, drżącemi, jak u małego dziecka, stała pani Athow, z wzrokiem, wlepionym w przerażający widok.
Wreszcie zwróciła się zrazu do Amy, następnie do Wyhowskiego, który po ruchu jej warg wywnioskował, że kobieta ta krzyczy, a raczej krzyczy przez nią bezmierny lęk.
Podniósł się i nakrył jej głowę hełmem, łącząc ją z sobą i Amy.
Zrazu nie mógł zrozumieć jej słów, przerywanych nerwowym szlochem, lecz po chwili do uszu jego dobiegł cichy szept.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/147
Ta strona została skorygowana.