Po szóstej parę minut!
Zatem do kompletnego zmroku, który na południu następuje, prawie, że momentalnie, brakowało trzech godzin.
— Lagos... czy też dalej? — wybierał w myśli — Nie... Lagos zbyt bliskie... zresztą morze tutaj jeszcze bardzo wzburzone! Trzy godziny... trzy godziny! Sto... dwieście... czterysta... no... powiedzmy czterysta pięćdziesiąt kilometrów w prostej linji! Niema się co namyślać... jazda do Kadyksu!
I, skręciwszy nieco w lewo, pognał wprost na ląd, jakkolwiek pamiętał o tem, że „Ptak Nadziei“ pod kadłubem posiada tylko pływaki i że w wypadku przymusowego lądowania na ziemi grozi im wszystkim nieodwołalnie śmierć.
Ponad Tavirą i szeregiem wysp, ciągnących się pasmem tuż przy brzegu, wypadł znów na morze, nad którem zmierzch rozpościerał już swe ciemne skrzydła.
Lecz stąd już tylko niespełna dwieście kilometrów dzieliło ich od gościnnego portu w Kadyksie.
Wyhowski nadał „Ptakowi Nadziei“ tak szybki bieg, że aluminiowe ściany kajuty drżały jak w febrze od wściekłej pracy motorów.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/149
Ta strona została skorygowana.