Z grupki mężczyzn, stojących obok dwóch automobili, wysunął się młody oficer.
— Cristobal Corweira, adjutant dowódcy twierdzy — przedstawił się, ściskając dłoń lotnika.
Wyhowski począł dziękować za pomoc reflektorów, dzięki którym dokonał lądowania bez wypadku.
Oficer wyraził lekkie zdziwienie, że lotnik odważył się na ryzykowny lot w tak późnych godzinach.
— Miałem zrazu zamiar lądować w Lizbonie, lecz wobec...
— Pan widział to? — przerwał jego słowa hiszpan. — No i co... mów pan!
— Zdaje się, że nie pozostało tam nikogo przy życiu. To było piekło! — odparł Wyhowski, wzdrygając się mimowoli na wspomnienie widzianego.
Oficer kiwnął energicznie głową.
— Tak... ma pan rację! I my tutaj posiadamy takież same mniej-więcej wiadomości. Ale pan to oglądał własnemi oczami... takie świadectwo jest najbardziej miarodajnem.
I gorąco począł zapraszać Wyhowskiego na kolację do klubu oficerów twierdzy.
— Towarzyszki pana, znużone zapewne podróżą, będą chciały jak najprędzej udać się
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/151
Ta strona została skorygowana.