wolucji, wybuchłej tam u nich, pędziłem na złamanie karku do Lizbony, aby być świadkiem czegoś emocjonującego. I cóż się okazało zawsze? Rewolucje gasły, jak zapałki na wietrze... przywódcy ich okazywali się ludźmi zupełnie małymi... jednem słowem, wszystko zawodziło! No... i przyznasz pan chyba, że słuszny jest mój żal, jaki czuję do potomków Camoensa! A i teraz też... prawdziwa, nieoperetkowa katastrofa... Lizbona naprawdę tym razem staje się niezawodną atrakcją, a mnie, com w niej przesiadywał miesiącami w oczekiwaniu porządnej rewolucji, mnie tam teraz nie ma!
Słowa te wypowiedziane zostały tonem niekłamanego żalu.
— Ale cóż! — ciągnął dalej — Nic przecież nie zapowiadało tej atrakcji. Coprawda mógłbym jeszcze i teraz ujrzeć tam coś ciekawego, lecz tak się złożyło, że jestem, jak się to mówi, pomiędzy młotem i kowadłem. Tutaj również może być ciekawie. Jeszcze w ciągu całego dzisiejszego dnia biłem się z myślami, co robić. Wreszcie zdecydowałem się pozostać. Mógłbym, naprzykład, przybyć tam już po wszystkiem! Tym sposobem straciłbym i jedno i drugie.
Wyhowskiego uderzyły te słowa. Wytwor-
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/161
Ta strona została skorygowana.