palił się do swej myśli de Risor. — Otóż... olbrzymia część ludzi na wieść o tem skończyłaby samobójstwem... poprostu ludzie nie wytrzymaliby tak szalonego napięcia nerwów! Poważna część popadłaby w obłęd... też, naturalnie, nerwy! No i myśl... ta potworna w swej grozie myśl! Inni szukaliby pociechy w modlitwie... i, wiesz pan, może takich byłoby nawet i najwięcej... nie wiem, lecz mam takie wrażenie. Co pan chcesz... w obliczu śmierci nawet najzawziętszy ateista zmięknąć może na wosk! Bądźcobądź, wrażenie, że koniec wszystkiemu... robi swoje... temu darmo zaprzeczać! Więc wierźących byłoby wówczas mnóstwo! Dalej! Dalej... byliby i tacy, których apatja wzięłaby w swoje objęcia! Zdaje się, że ci byliby najszczęśliwsi... nieprawdaż? Pozostała część wpadłaby w rozpacz, która, jak należałoby przypuszczać, przejawiałaby się w najróżnorodniejszy sposób. I ci właśnie byliby najgroźniejsi! — wstrząsnął się nerwowo. — Działyby się iście dantejskie sceny!
— Na podobieństwo tych, jakie jutro, a mówiąc ściśle, dzisiaj dziać się będą na ulicach Barcelony! — wtrącił ironicznie Wyhowski.
De Rizor spojrzał na niego, lekko urażony.
— Przepraszam... to zupełnie co innego! Walka ludu o...
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/199
Ta strona została skorygowana.