Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

— Nie zrozumiał mnie pan... mnie to nie nudzi... mnie to... niepokoi!
Spojrzał na nią z lekkiem zdziwieniem.
— Niechaj pana nie dziwią moje słowa... ale od pewnego czasu... od tygodnia mniejwięcej, stałam się niezwykle przesądną. Ściśle mówiąc, byłam nią zawsze... babka moja była szkotką, a jak panu wiadomo, szkoci są najbardziej przesądnymi ludźmi pod słońcem... ale przed paru dniami spotkało mię coś tak niezwykłego, że szkocka krew odezwała się we mnie na dobre. Otóż... ale pan będzie to traktował poważnie... prawda?
W głosie jej zadrgała nuta wahania.
— Przyrzekam! — skinął głową, nie spuszczając wzroku z jej twarzy, na której widoczne było niezwykłe podniecenie.
Powstała z leżaka i siadła obok niego w głębokim trzcinowym fotelu.
Przez chwilę milczała jak gdyby namyślając się nad doborem swych słów.
— Otóż... w ubiegłą sobotę, kiedy to powróciliśmy z wycieczki do Salerno, pamięta pan, czułam się tak zmęczona, że zostawiłam was tutaj na werandzie, a sama udałam się na spoczynek...
— Pamiętam doskonale — wtrącił Wyhow-