Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

jeszcze nieprzytomna i wyskoczyłam z pościeli, pragnąc za wszelką cenę uciec stamtąd! Ale chłód, okno było otwarte, otrzeźwił mię nieco... pozatem dostrzegłam, że wewnątrz pokoju poczyna przesączać się brzask świtania. To dodało nu odwagi... powróciłam do łóżka, lecz z obawy, abym nie zasnęła i aby mię powtórnie nie nawiedziło to widzenie, zawinęłam się w kołdrę i, oparłszy się o ścianę, postanowiłam tak doczekać ranka. I niech sobie pan wyobrazi, że...
— Zasnęła pani! — wtrącił z uśmiechem.
— I zasnęłam, z głową na kolanach! — powtórzyła. — Panie, później przez dwa dni nie mogłam wyprostować karku! Bądźcobądź, przespałam w takiej pozycji jakieś pięć... sześć godzin!
— A jakiegoż zdania jest pan o mem widzeniu, czy też śnie? — zapytała po chwili.
— Nie znam się ni na jednem, ni na drugiem, ale przyznaję, że to mogło wywrzeć na pani olbrzymie wrażenie — odrzekł po krótkim namyśle. — Zwłaszcza, że wchodziła tutaj w grę osoba, bliska pani.
Westchnęła cicho.
— Ma pan słuszność... bliska i droga! A wrażenie było tak potężne, że nie mogę zapomnieć o tem do tej pory! I zapewne pod