Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/238

Ta strona została skorygowana.

— Przypominam sobie, że pewnego wieczoru byłam mimowolnym świadkiem kolosalnej sprzeczki, jaka wybuchła pomiędzy nimi. Siedziałam na werandzie, a oni przeszli po kolacji do gabinetu Reginalda na cygara. Okno od gabinetu było otwarte, więc słyszałam wyraźnie niemal każde ich słowo. Uderzyło mię słowo „Hades“, powtarzane kilkakrotnie przez mego męża. Devey śmiał się, twierdząc, że niemożliwością jest, aby ten „Hades“ mógł wywierać jakikolwiek wypływ na nas, skoro inne, bliższe odeń planety zachowują się całkiem poprawnie. Najwyraźniej pamiętam, że użył słowa: „poprawnie“. Reginald na to odrzekł, że Neptun poczyna zdradzać pewien niepokój, więc o poprawności całego systemu słonecznego nie może być mowy. Następnie twierdził, że zaburzenia na słońcu to też sprawka tego „Hadesu“. Devey oponował gorąco... jak to on mówił... zaraz sobie przypomnę! — szepnęła cicho, zciągając w namyśle brwi i przygryzając ostrymi, drobnymi zębami dolną wargę. — Aha... już wiem! Otóż Devey mówił kpiąco, że zanim słońce odczułoby wpływ tego „Hadesu“, to Neptun powinien wywinąć dawno już koziołka. Znudziło mię to wreszcie i poczęłam myśleć o czem innem. Nagle podniesiony głos