czeń co do ocalenia męża i pozbyć się tym sposobem raz na zawsze swych złud.
Dlaczego tak być powinno, czemu lady Devey nie miała żyć nadal nadzieją nie wiedział dobrze, choć czasami pod czaszką jego przelatywały nagłe, niewiadomo skąd biorące początek, myśli, które przyprawiały go o lekki zawrót głowy i przyspieszone łomotanie się serca.
Odrzucał myśli te, starał się zapomnieć o nich, nie uznając je za swoje, lecz one, jak gdyby naprzekór, powracały coraz częściej i coraz bardziej wyrazistsze.
Poświęcał im teraz długie chwile porannych spacerów po alejach parku w oczekiwaniu pojawienia się pań przy drugiem śniadaniu. Analizował je podczas poobiednich siest na werandzie, rozkoszował się niemi w upalne noce, przepojone zawrotną wonią kwitnących magnolji.
Marzenia swe narazie jednak uważał za coś nieuchwytnego... za coś nieziszczalnego. Były one dlań jedynie chimerami mózgu; nigdy nie zadawał sobie pytania, czy i kiedy ziszczą się one. Wystarczały mu przez to, że istniały. Uważał je za coś tak osobistego, że zastanawiał się nad niemi jedynie w chwilach absolutnej samotności.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/243
Ta strona została skorygowana.