Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

wycieczkach automobilowych. Złociste loki niesfornych włosów pokrywał skórzany hełm, z założonemi nań okularami.
— Co to... wyjeżdżasz? — zapytała zdumionym tonem Daisy, zrywając się z fotelu i idąc spiesznie ku niej.
— Wyjeżdżam... ale, naturalnie, z wami — odparła, odpowiadając uśmiechem na ukłon Wyhowskiego. — Pojedziemy zaczerpnąć w płuca nieco innego powietrza. Moi drodzy, zróbcie mi tę przyjemność! — prosiła, podając Wychowskiemu dłoń do pocałunku. — Formalnie duszę się tutaj... brak mi tchu! Ten słodkawo-mdły zapach magnolji... ta skalna ściana, wznosząca się tuż poza plecami... ta cisza... wszystko to działa na mnie dzisiaj tak deprymująco, że za wszelką cenę pragnę rozkoszować się przestrzenią... czuć powiew wiatru! Moi drodzy! Jest jeszcze dość wcześnie! Możemy pojechać, naprzykład do Castellammare, lub do Sorrento! Albo wiecie co? Do Resiny, a stamtąd po zboczu Wezuwiusza! Tam podobno jest wyśmienita szosa do samego obserwatorjum! Moglibyśmy odwiedzić starego profesora Martini, dyrektora obserwatorjum! Znam go doskonale, gdyż przed paru laty spędził u nas prawie dwa tygodnie, ślęcząc wraz