działem się, że wszyscy w mieście mówią o czemś niezwykłem na północy, a ja, prezes Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, nie wiem nic o tem! Prawda, że to paradne! To może wyprowadzić człowieka z równowagi! — śmiał się głośno, nadając swym słowom ton beztroskiej wesołości.
Athow zwrócił się do żony.
Twarz miał pogodną, rozjaśnioną lekkim uśmiechem.
Wyhowski, który od początku rozmowy, nie biorąc w niej udziału, obserwował jednak z uwagą obu mężczyzn, dostrzegł, że w oczach Athowa czają się błyski podrażnienia i niepokoju.
— No więc cóż takiego słyszała moja pani na mieście? — pytał sir Reginald żartobliwie. — Proszę cię, dziecko, mów! Chętnie posłuchamy z Edwardem i... ubawimy się tem!
Pani Daisy spojrzała na niego przeciągle.
Profesor Dewey, pochyliwszy się nieco w jej stronę, nie spuszczał oczu z żony przyjaciela.
— Nie wiem, czy zajmie to was, panowie? — mówiła ta ostatnia, cedząc z kieliszka przez olśniewającej białości ząbki, czekoladowy likier. — Zresztą, przyznam się, nie potrafię dokładnie powtórzyć tego, co mówią!
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/25
Ta strona została skorygowana.