ko! — pośpieszył z tłumaczeniem Jerzy, pojąwszy w lot intencję Martiniego.
— Rozmyślnie zabrałem pana, gdyż nie chciałem informować go o sytuacji przy paniach — mówił profesor, gdy, opuściwszy budynek obserwatorjum, znaleźli się na wąskiej ścieżce, wijącej się zygzakiem wśród kamiennych złomów. Zresztą może to tylko fałszywy alarm! Sprawdzimy i... nie daj Boże, aby okazało się to prawdą! Otóż, jeden z mych pomocników, doktór Casape, doniósł mi przed chwilą, że na wschód od obserwatorjum, na zboczu góry tworzy się nowy krater. Nie daj Boże! — powtórzył. — Zbocze w tym miejscu jest strome i nie przecięte żadnym wąwozem... więc lawa bardzo szybko mogłaby dosięgnąć poziomu równiny. W pierwszym rzędzie zniszczenie zagrażałoby miasteczku Barra i może S. Anastasia. Naturalnie, jeśli chodzi tutaj tylko o lawę... wstrząsy i popiół to całkowicie osobna rzecz.
Zadyszał się, więc przystanął na chwilę, wsparłszy się na lasce.
— Myślałem, że umrę, nie widząc zniszczenia, wywołanego przez mego pupila — ciągnął dalej, nie spuszczając wzroku z kra-
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/279
Ta strona została skorygowana.