w czystem powietrzu biały obłoczek, rozpływający się w szybkiem tempie.
Doktór gorączkowym ruchem rozłączał połączenia swego hełmu z hełmem lotnika. Za chwilę znikł na drzwiami kurytarza, wiodącego do kabiny.
Wyhowski przez ten krótki moment zdołał zauważyć, że spokojne zazwyczaj i poważne oblicze wiceprezesa Towarzystwa Geograficznego świeci teraz blaskiem szczęścia i radości.
— Ma się z czego cieszyć! — mruknął pod nosem, zwiększając szybkość samolotu — Też powód do radości... nowy wulkan. Raczej smucić należałoby się z tego, że te ogniste góreczki poczęły w ostatnich czasach wyrastać, jak grzyby po deszczu. Eh... uczeni! — zakonkludował, wychylając się poza okno.
Zaledwo zdołał powstrzymać okrzyk zdumienia, jaki gwałtem cisnął się na jego wargi. Oto po prawej i po lewej stronie szczytu, ku któremu biegł „Ptak Nadziei“, wznoniły się niższe szczyty. Ponad nimi bujały nikłe obłoczki pary, bliźniaczo podobne, do obłoku, paki mu przed chwilą wskazywał Jagger.
Policzył je szybko oczyma.
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/331
Ta strona została skorygowana.