jak przy „oddechach“ całego szeregu innych wulkanów.
— Więc wulkan ten zdaniem twem, profesorze?
— Phi... wulkan, jak wulkan! Nic w nim niema osobliwego! — przerwał Selwin słowa doktora. — To, że krater jego przez swą, widzialną dla oka ludzkiego, głębokość jest malowniczy... to jest nic! O działalności... o sile jego wybuchów nie da się nic powiedzieć, bo nie pozostawił on na powierzchni żadnych danych, z których dałoby się coś wywnioskować. Lawy niema, a lawa to najważniejsza przy takich badaniach rzecz!
— Więc?... — przerwał pytająco Jagger.
— Sądzę, że nie warto się nim zajmować! — zakonkludował Selwin, zwracając na krater pełne pogardy spojrzenie.
— I ja tak myślę — zgodził się po krótkim namyśle doktór. — Trzeba nam będzie obejrzeć jednego z jego licznych braciszków... ot, chociażby tego! Zdaje się, że ten będzie najbliższym! — dorzucił, wskazując ruchem głowy niezbyt wysoki szczyt, znajdujący się od nich w odległości dwóch, najwyżej trzech kilometrów.
— Udamy się tam na własnych pedałach, czy też mister Wyhowski podwiezie nas
Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/341
Ta strona została skorygowana.